Wojciech Kurczyński: Sezon 2020/2021 pokaże, kto buduje na twardym fundamencie
Nastały trudne czasy nie tylko dla siatkówki, ale i dla całego światowego sportu. W obliczu koronawirusa wiele pytań pozostaje bez odpowiedzi. Kiedy wrócimy do normalnego życia? Czy sezon 2020/2021 zacznie się we wrześniu, w grudniu? A może w przyszłym roku? Czy kluby przetrwają próbę czasu i kryzys gospodarczy, jaki prawdopodobnie nas czeka? Trener #VolleyWrocław Wojciech Kurczyński twierdzi, że nadchodzący sezon będzie ogromnym sprawdzianem dla wszystkich i wyjaśnia, dlaczego bajka o trzech świnkach wciąż pozostaje aktualna.
Jak zdrowie?
Na razie bardzo dobrze. Trochę ciężej ze zdrowiem psychicznym, bo trudno samemu wysiedzieć w domu, a wysiedzieć z dziećmi to już jest wyzwanie. Póki jeszcze było można, to wychodziliśmy na spacery, ale teraz ograniczamy się tylko do wyjścia na balkon. Moja żona skończyła inżynierię biomedyczną na Politechnice Wrocławskiej, więc ma większą wiedzę o koronawirusie niż przeciętny obywatel. Tematy z pogranicza medycyny nie są jej obce, więc słuchamy się jej i jesteśmy zdyscyplinowani.
Jak zabijacie czas podczas kwarantanny?
Mamy taki układ, że od rana do piętnastej robię bardziej za przedszkolankę niż za trenera. Żona wtedy pracuje zdalnie, a po południu się zamieniamy i wtedy mam szansę trochę popracować i pomyśleć już o przyszłym sezonie. Poza tym staramy się sprostać zdalnej nauce i zadaniom, które dzieci dostają z przedszkola. Wymyślamy różne zabawy, ostatnio nawet stworzyłem dwa minionki, więc jestem dumny ze swoich zdolności plastycznych. Rozwijam też inne umiejętności, np. wokalne i taneczne.
Jest czas na naukę statystyki meczowej z synem?
Antek coraz bardziej interesuje się moją pracą. Na ten moment pomaga mi wybierać zawodniczki do zespołu na przyszły sezon. Wie, co się dzieje i teraz bardziej się skupiamy na kompletowaniu zespołu niż na statystykach. Nadrabiamy też zajęcia typowo siatkarskie. Regularnie z chłopakami ćwiczę, robię wstępne zabawy z piłką, żeby rozwijali umiejętności siatkarskie.
W jaki sposób profesjonalny sportowiec jest w stanie utrzymać formę w czasie zarazy?
Nie ma się co oszukiwać, jest to bardzo trudne zadanie. Osobiście uważam, że nie da się tego zrobić. To, co sportowiec może, to jedynie zminimalizować skutki tej przerwy w treningach, żeby jak najmniej stracić z formy sportowej. Do momentu kiedy otwarte były parki czy bulwary, część treningu można było nadrobić bieganiem czy dynamicznymi ćwiczeniami na świeżym powietrzu. Teraz, samemu w domu trudno cokolwiek zrobić.
Powiem tak: siłownie i miejsca, gdzie w treningu używa się ciężarów, powstały wtedy, gdy ćwiczenia z oporem własnego ciała przestały wystarczać organizmowi do efektywnego zwiększania zdolności motorycznych. By zwiększyć masę mięśniową, zaczęto ćwiczyć z obciążeniami. W profesjonalnym sporcie sportowiec bardzo tego potrzebuje, a gdy siłownie są zamknięte, to nie ma dostępu do ciężaru innego niż opór własnego ciała. Domowe ćwiczenia nie zastąpią siłowni, ale to nie znaczy, że można odpuścić. Należy się skupić na stabilizacji i treningu funkcjonalnym, by później płynnie wrócić do ćwiczeń w hali czy na siłowni bez zagrożenia kontuzjami. Podkreślam, że teraz jest to ogromnie ważne, bo dwukrotnie szybciej traci się efekty treningu niż je nabywa. Jeśli mamy dwa tygodnie bez ćwiczeń, to tak jakby stracić miesiąc pracy.
Czyli jeśli ktoś nie posiada swojej własnej domowej siłowni, to ma teraz spory problem.
Myślę, że w tym czasie około 95% sportowców walczy o „sportowe” przetrwanie. Będzie to dla nich próba charakteru i wytrwałości. Chyba tylko topowi sportowcy mają ten komfort, że posiadają własną siłownię. Cristiano Ronaldo czy Robert Lewandowski na pewno mają możliwości, żeby utrzymać rytm treningowy i tym samym formę. Natomiast większość myślę, że dba o to, by za jakiś czas w jak najlepszej formie wrócić do nadrabiania zaległości.
W takiej sytuacji to chyba dobrze, że Igrzyska Olimpijskie zostały przeniesione.
Tak, moim zdaniem przeniesienie imprezy to słuszna decyzja. Gdyby igrzyska się odbyły, to ta miesięczna czy dwumiesięczna przerwa wywołałaby znaczne obniżenie poziomu w większości dyscyplin, co przełożyłoby się na dużo niższy poziom sportowy niż oczekujemy. Niezadowoleni bylibyśmy my – kibice, ale też sami zawodnicy. A sport jest również widowiskiem. Nie chodzi o to, by igrzyska się odbyły, ale żeby były wielkim wydarzeniem, uroczystością, świętem sportowym.
Zmieniając lekko temat, utrzymujecie kontakt z zespołem? Jaka jest atmosfera?
Kontakt oczywiście utrzymujemy, ale muszę przyznać, że nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja. Zawsze bardzo ceniłem bezpośredni kontakt z człowiekiem jako jednostką, z każdym członkiem sztabu, zespołu, klubu. Źle czuję się z tym, że sezon zakończył się z dnia na dzień, bez żadnego podsumowania, rozmowy z każdą z zawodniczek z osobna czy członkami sztabu. Nie było okazji podziękować za współpracę, normalnie się pożegnać i rozstać.
Póki nie pojawiła się informacja o zakończeniu ligi, to funkcjonowaliśmy na zasadzie, że niedługo się spotkamy i wrócimy do pracy. Nie było między nami żadnych przełomowych rozmów. Pewnie się spotkamy, jak epidemia się już skończy, by omówić ten sezon. Jednak będzie to już po dłuższym czasie, po pewnych rozstrzygnięciach. Za nami będą już decyzje, że ktoś zostaje, a ktoś odchodzi. Wolałbym takie rozmowy przeprowadzać na żywo, a nie przez telefon.
Tak jak wspomniałeś, sezon 2019/2020 przeszedł już do historii. Przewidywaliście taki finał czy liczyliście jeszcze na play-outy?
Po części liczyliśmy, że zakończymy sezon spokojnie, bez play-outów. Wszyscy byliśmy przekonani, że zasłużyliśmy, by zostać w lidze. To nie było tak, że mieliśmy punkt przewagi nad Wisłą Warszawa. Patrząc na różnicę punktową, to bliżej nam było do miejsca ósmego niż dwunastego. Starałem się jednak nie popadać w huraoptymizm, bo dopóki nie ma oficjalnej decyzji, to trzeba być gotowym na wszystko. To trochę tak jak w meczu: może być gwizdek kończący spotkanie, ale przeciwnik bierze challenge i nigdy nie wiadomo, co się wydarzy. Nie można się przedwcześnie zacząć cieszyć ze zwycięstwa, bo spada koncentracja i wszystko może się odwrócić na twoją niekorzyść. Gdy pojawił się oficjalny komunikat, mogliśmy się lekko odprężyć.
Podsumujmy trochę ten sezon: #VolleyWrocław na 11. miejscu, tak samo jak rok temu, ale rzeczywiście było blisko, by być wyżej. Jesteś bardzo rozczarowany?
Tak, osobiście jestem rozczarowany tym sezonem. Od początku nie mówiliśmy głośno o żadnych celach właśnie dlatego, że zespół był charakterystycznie skonstruowany. Gdyby wszystko dobrze się potoczyło, moglibyśmy być na 6. miejscu, a w odwrotnym przypadku równie dobrze na 11. Niestety wydarzył się ten gorszy scenariusz. Jestem rozczarowany miejscem i tym, jak ten sezon się potoczył. Pojawiły się problemy, które nam najzwyczajniej w świecie podcięły skrzydła.
Kontuzje?
Przede wszystkim. Mieliśmy problemy zdrowotne Natalii Gajewskiej, później doszła kontuzja pleców Magdy Soter, która była bardzo ważnym ogniwem zespołu. Potem pojawiały się mniejsze czy większe urazy innych zawodniczek. Pamiętajmy też o Roksanie Wers i Klaudii Felak, które wracały do formy po ciężkich kontuzjach z zeszłego sezonu troszkę dłużej niż zakładaliśmy. Przez to nie mogliśmy pokazać maksimum naszego potencjału. Zespół docelowo miał grać tak, jak pokazał to w meczu domowym z Radomką czy Piłą. Dopiero w końcówce sezonu znaleźliśmy swój rytm i taka gra była satysfakcjonująca i zbieżna z tym, jakie miałem oczekiwania. Nie zakładaliśmy, że będziemy wygrywać z czołową czwórką, ale żeby być na tym 6. miejscu, trzeba było zwyciężyć chociażby PTPS Piła przed świętami i wygrać dwa mecze z BKS-em Bielsko-Biała, bo akurat z nami ten klub nie grał dobrych spotkań i w obydwu meczach mieliśmy swoje szanse. To już mamy 9 punktów do przodu.
Dodałabym do tego jeszcze wyjazdowy mecz z Radomką.
Dokładnie. Tam podobnie mogliśmy prowadzić 2:0, ale potoczyło się inaczej. Zabrakło trochę konsekwencji, koncentracji i stąd jesteśmy na tym 11. miejscu. Gdybyśmy wygrali w meczach, które wspólnie wymieniliśmy, to załapalibyśmy się na play-offy. Wtedy w tej rozmowie bym mówił, że jestem usatysfakcjonowany i dumny. Niestety w zbyt wielu meczach to nie przeciwnik zagrał dobrze, ale my graliśmy słabo. Oceniam ten sezon poniżej oczekiwań, które miałem, ponieważ zaprezentowaliśmy się słabiej niż zakładaliśmy.
Czy nowy sponsor strategiczny – KGHM Polska Miedź – pozwoli wrócić klubowi z Wrocławia na szczyt sprzed kilku lat?
Myślę, że droga na szczyt jest jeszcze daleka. Aczkolwiek podpisanie tej umowy było ważnym krokiem, ponieważ pieniądze od KGHM-u są znacznym rozszerzeniem klubowego budżetu. Po nawiązaniu tej współpracy z dużo większymi ambicjami i optymizmem patrzymy w przyszłość. Rozmawiałem z prezesem Grabowskim i doszliśmy do podobnych wniosków. Żadnemu z nas ambicja sportowa nie pozwala walczyć kolejny sezon o utrzymanie, o przetrwanie klubu. Chcemy zbudować zespół, który realnie będzie mógł powalczyć o coś więcej. Taki mamy plan i w tym kierunku idziemy.
Co do drogi na szczyt, to bardziej podoba mi się filozofia cierpliwej, organicznej pracy. Lepiej do szczytu dojść w ciągu dwóch-trzech lat, a być na nim przez dłuższy czas, niż wybić się od razu i za chwilę zniknąć z siatkarskiej mapy Polski, bo klub jest kosmicznie zadłużony. Przychodzi mi do głowy klub z Dąbrowy Górniczej, który święcił triumfy i nagle po jednym sezonie słabszej gry zniknął. Ja tak nie chcę. Wolę iść drogą racjonalną i zbudować solidną drużynę na długi czas.
Koronawirus trochę miesza szyki?
Niestety. W obliczu epidemii tak naprawdę nic nie wiadomo. Czy zaczniemy sezon we wrześniu, w grudniu, czy w przyszłym roku? Dochodzą mnie głosy z różnych klubów w Polsce i wszyscy są zgodni, że to będzie trudny rok. Uważam, że sezon 2020/2021 pokaże, kto buduje klub odpowiedzialnie na twardym fundamencie. Analogiczna wydaje się tutaj bajka o trzech świnkach. Jeśli ktoś zbudował coś szybko z samej słomy, to szybko to zniknie. Jednak jak buduje się dłużej, stabilnie, z trwałego materiału, to ściana może będzie trochę nadkruszona, ale dom przetrwa. Myślę, że w tym nadchodzącym sezonie kluczem będzie właśnie odpowiedzialność. Odpowiedzialność wszystkich: prezesów, trenerów, ale też zawodniczek.
Jest sens więc pytać o prace nad przyszłym sezonem i zmiany w zespole?
Pytanie jest jak najbardziej sensowne, ale nie odpowiem na nie, bo nie mogę zdradzać żadnych tajemnic! Oczywiście prace już ruszyły, nie można siedzieć z założonymi rękami i czekać aż w końcu wydarzy się coś przełomowego. Analizujemy zespół, szukamy przyczyn porażek, robimy przymiarki co do wyglądu drużyny w przyszłym sezonie. Decydujemy, kto powinien zostać, biorąc pod uwagę jego poziom sportowy i postawę meczowo-treningową w poprzednim sezonie. Szukamy również wzmocnień na poszczególnych pozycjach.
Cel już jest?
Tak. Cel minimum to 8. miejsce i awans do play-offów. To będzie bezwzględne minimum, ale żeby to zrealizować, należy zbudować zespół, który będzie w stanie to zrobić. W ostatnich latach liga się bardzo wyrównała. Oczywiście jest dwóch liderów – Chemik Police i Developres Rzeszów. Potem gdzieś pośrodku jest ŁKS Łódź, a za nim jest duża grupa: Legonovia, Grot Budowlani, Kalisz, Bydgoszcz, Bielsko, Radomka. Naszym celem jest zbudowanie drużyny, która na papierze będzie porównywalna do tych ekip. Robimy wszystko, by się to udało.